niedziela, 27 kwietnia 2008

Pocztowcy zapowiadają strajk

Zanosi się na kolejny protest. Po pielęgniarkach, lekarzach, nauczycielach, górnikach i celnikach do strajków przymierzają się listonosze. Większość z nich zarabia 1800 zł na rękę.

Podwyżek domaga się NSZZ „Solidarność”. Ale to niejedyny związek, który swoje postulaty wystosował do dyrektora generalnego Poczty. W Poczcie działa 45 organizacji związkowych. – Spotkanie dyrekcji urzędu z ich przedstawicielami zostało zaplanowane na 7 lutego – mówi Radosław Kazimierski, rzecznik Poczty Polskiej. Jak dodaje, kwoty podwyżek żądanych przez poszczególne związki różnią się od siebie. – Przed spotkaniem nie chcieliśmy wchodzić w spór – mówi Sławomir Redmer, szef struktur OPZZ Poczty. – Co będzie dalej, zobaczymy.

– Młodzi pracownicy uciekają z Poczty – mówi Bogumił Nowicki z NSZZ „Solidarność”. – Aż 70 tys. osób zatrudnionych u nas zarabia poniżej 2,4 tys. zł brutto. Netto dostają średnio 1,8 – 1,9 tys. zł – mówi Nowicki.

Strajk nie jest wykluczony. Poczty nie stać na spełnienie żądań związków. Mowa bowiem o ok. 72 mln zł. W zeszłym roku na podwyżki urząd przeznaczył ponad 50 mln zł. Już wtedy związki zawodowe zapowiadały, że to za mało (średnia podwyżka na pracownika wyniosła ok. 200 zł brutto) i w tym roku wystąpią z dalszymi roszczeniami. Strajk listonoszy pod koniec 2006 roku doprowadził do paraliżu urzędu. Poczta straciła wówczas znaczną część klientów, na czym skorzystała jej prywatna konkurencja. Liczba dostarczanych przesyłek przez takie firmy pocztowe jak InPost czy Paf Operator Pocztowy wzrosła wówczas kilkakrotnie. Wielu klientów już do państwowego operatora nie wróciło. Firmy kurierskie przejęły część rynku paczek.

Nieoficjalnie wiadomo, że kierownictwo Poczty nie zaakceptuje postulatów „Solidarności”. Z informacji „Rz” wynika, że dyrektor generalny Poczty Andrzej Polakowski powiadomił o sprawie nadzorującego tę firmę ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka.

Wcześniej, 24 stycznia, związkowcy spotkali się z Maciejem Jankowskim, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Infrastruktury odpowiedzialnym za Pocztę Polską. – Minister zgodził się z potrzebą podwyżek i przyjął do wiadomości niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą ewentualny strajk – powiedział Nowicki.

Poczta utrzymuje się sama, nie jest przedsiębiorstwem opłacanym z budżetu państwa. Ale zgodnie z prawem, gdy jej usługa przynosi straty, to Skarb Państwa musi Pocztę dofinansować. Czy rząd wyłoży pieniądze – nie wiadomo.

W środę mają się odbyć negocjacje związków z kierownictwem. W Poczcie działa 45 organizacji związkowych. „Solidarność” zapewnia, że dzikich protestów nie będzie. – Pracownicy, którzy zdecydują się poprzeć protest, muszą mieć zagwarantowane bezpieczeństwo. Musi on być legalny. Liczę, że pan minister i premier dojdą do wniosku, iż potrzebne są racjonalne działania – mówi Nowicki. I dodaje: – Trzeba zwrócić na siebie uwagę premiera, tak żeby się uśmiechnął, śpiewać jak Doda nie umiemy, ale zawsze możemy gdzieś przybyć i pokrzyczeć – mówi Nowicki.
Kwisonalia 2013

czwartek, 24 kwietnia 2008

Żądania płacowe budżetówki absurdalne?

Zdaniem Konfederacji Pracodawców Polskich, żądania płacowe NSZZ Solidarność i groźba strajków są "absurdalne". Władze "Solidarności" ogłosiły we wtorek wewnątrzzwiązkowe konsultacje w sprawie ewentualnej akcji protestacyjnej.

Związek domaga się od rządu jak najszybszych negocjacji płacowych dla wszystkich branż zawodowych utrzymywanych z budżetu państwa.

Prezydent KPP Andrzej Malinowski, w oświadczeniu przesłanym PAP w czwartek ocenił, że przewodniczący "S" Janusz Śniadek, "szermując nieprzemyślanymi frazesami, wydaje się usilnie - i co gorsza na skróty, najgorszą możliwą drogą - zyskiwać rozgłos i pozycję poprzedników".

KPP przewiduje, że zapowiadany przez "S" protest prawdopodobnie rozpocznie się 25 lutego - w dniu, w którym minie 100 dni od zaprzysiężenia obecnego rządu. "Co gorsza, kolejarze i górnicy nie tylko chcą manifestować, lecz rozważają strajk generalny. Zapewne w ich ślad pójdą inne grupy zawodowe, co grozi paraliżem państwa. Solidarność decyduje się więc na przedstawianie swoich żądań z pozycji siły" - napisali pracodawcy. Według KPP, ta metoda nie sprzyja jednak osiągnięciu porozumienia.

Malinowski podkreślił, że dziwi go termin protestu i to, że przez ostatnie dwa lata "Śniadek utrzymywał dobre stosunki z rządem Jarosława Kaczyńskiego" mimo tego, że w tym czasie sytuacja w obszarze płac strefy budżetowej z pewnością nie była lepsza niż obecnie. "Czemu Śniadek nie wykorzystał tych dwóch lat rządów Jarosława Kaczyńskiego na wywalczenie wyższych płac?" - pyta Malinowski.

Według niego, "takie kroki świadczą o politycznym nacechowaniu jego działalności, co jest niezgodne z ideą działalności związkowej".

Jak podkreślił, "instytucją powołaną do rozwiązywania napięć powstałych w trójkącie pracodawcy - pracownicy - rząd jest Komisja Trójstronna, a Śniadek dotychczas nie skorzystał z możliwości przedstawienia swoich postulatów na tym forum, co byłoby zgodne z duchem dialogu społecznego".

Malinowski przypomniał, że podwyżki wynagrodzeń w sferze budżetowej, jakie zaplanowano na 2008 r., to efekt porozumienia rządu z "S". "Ustalono wzrost wynagrodzeń dla pracowników tej sfery o 9,3 proc., a płacy minimalnej do poziomu 1126 zł. Czyżby zatem teraz Solidarność nie była zadowolona z tego, co pół roku temu sama zaproponowała?" - napisał Malinowski.

Rząd Jarosława Kaczyńskiego w sierpniu ubiegłego roku podpisał z NSZZ "Solidarność" porozumienie zakładające m.in. podniesienie płacy minimalnej od 2008 r. do 1126 zł brutto. Strona rządowa zgodziła się, aby wynagrodzenia w państwowej sferze budżetowej wzrosły w 2008 r. o 9,3 proc.
przepis na obiad

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Koniec z urlopem na żądanie?

Pracodawcy domagają się zmiany zasad udzielania urlopów wypoczynkowych. Chcą aby z kodeksu pracy usunięto prawo pracowników do korzystania z urlopu na żądanie. Często jego celem nie jest bowiem wypoczynek, ale wymuszenie ustępstw na swoich przełożonych.

Będziemy analizować propozycje zmiany przepisów przygotowane przez partnerów społecznych - zapewnia Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej. Jej zdaniem właściwym rozwiązaniem byłoby przygotowanie jednej, kompleksowej nowelizacji kodeksu pracy, tak aby dodatkowo nie komplikować przepisów prawa pracy.

Zdaniem pracodawców jedną z takich barier jest instytucja urlopu na żądanie, który powinien zniknąć z kodeksu pracy. Pracownicy często wykorzystują go jako nieformalny sposób na strajk - mówi Jacek Męcina, ekspert PKPP Lewiatan, organizacji która złożyła propozycję likwidacji takiej formy urlopu.

W ten sposób zaprotestowali ostatnio, np. celnicy, którzy zgodnie z przepisami nie mają prawa do przeprowadzenia oficjalnego strajku, a wcześniej lekarze. Trzeba jednak pamiętać, że pracownicy nie mogą wykorzystywać urlopu na żądanie niezgodnie z jego społeczno-gospodarczym przeznaczeniem, np., aby wymusić ustępstwa na swoim przełożonym - mówi profesor Krzysztof Rączka, prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Jego zdaniem, w takich przypadkach pracodawca może zapowiedzieć pracownikom, że ich absencję w pracy potraktuje jako nieusprawiedliwioną nieobecność. Z taką decyzją może jednak wiązać się ryzyko wytoczenia pozwu przeciwko pracodawcy o łamanie praw pracowniczych. Pracodawcy nie chcą ryzykować i domagają się likwidacji instytucji dnia wolnego na żądanie.

Urlop taki można wykorzystać nawet w dniu, w którym się go zgłasza. To przede wszystkim problem dla małych przedsiębiorstw, które zatrudniają kilka osób, bo czasem może zdarzyć się tak, że przez kilka dni nikt nie przyjdzie do pracy - mówi Grzegorz Bugała, właściciel firmy Press-Max z Warszawy.
Wesoła Brygada w Danii

wtorek, 15 kwietnia 2008

Call center w urzędzie

W urzędach pracy powstaną portale internetowe i call center We wszystkich urzędach pracy na Podlasiu bezrobotni mogą kontaktować się telefonicznie z konsultantem i zostawić ofertę zatrudnienia w portalu internetowym. Takie rozwiązanie ma zostać wprowadzone w całej Polsce, informuje "Gazeta Prawna".

Rząd chce ułatwić bezrobotnym szukanie pracy, a firmom pracowników za pomocą telefonu i internetu. To efekt dobrych rezultatów pilotażu realizowanego w 14 urzędach pracy w województwie podlaskim. Bezrobotni i pracodawcy mogą telefonicznie lub za pomocą portalu internetowego szukać pracy lub pracowników.

- Chcemy, żeby urzędy pracy w całej Polsce stosowały call center i interaktywne strony internetowe - mówi Czesława Ostrowska, wiceminister pracy i polityki społecznej.

Bezrobotni z województwa podlaskiego dowiadują się o ofertach pracy nie wychodząc z domu. Mogą codziennie zadzwonić do urzędu pracy między 8 a 15 pod bezpłatny numer telefonu 9510 i po podaniu własnego numeru PIN uzyskać połączenie z konsultantem. Z kolei pracodawcy mogą w urzędzie pracy - pod numerem 9524 - poznać oferty zgłoszone przez bezrobotnych.

Bezrobotny dzwoniąc do call center łączy się z konsultantem zatrudnionym w urzędzie pracy, w którym jest zarejestrowany. Jeśli wszystkie linie są zajęte, zostaje połączony z innym urzędem w województwie. Na przykład z Białegostoku zostaje przekierowany do Sokółki. Tam konsultant dysponuje ofertami z całego województwa, także z Białegostoku. Aneta Wasiluk z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Białymstoku mówi, ze bezrobotni są zainteresowani głównie ofertami pracy i sposobami jej poszukiwania (ok. 70 proc. połączeń), szkoleniami i innymi usługami doradczymi, np. zakładaniem działalności gospodarczej, stażami, doradztwem zawodowym.

- Od listopada do 21 stycznia w całym województwie było 3,5 tys. połączeń od bezrobotnych i 600 połączeń od pracodawców. Średni czas rozmowy wyniósł 25 minut - mówi Aneta Wasiluk.
Duński Sąd Pracy ukarał polską firmę budowlaną

niedziela, 13 kwietnia 2008

Powodzenie tkwi w twarzy

Patrząc na twarz nowo poznanej osoby, od razu wiemy, czy będziemy się z nią dobrze rozumieli, potrafimy przewidzieć pewne cechy jej charakteru. To samo dotyczy biznesu.

Naukowcy wykazali, że pierwsze wrażenie może określać szanse kandydata do parlamentu czy zdecydować, na ile skuteczne będą lekcje prowadzone przez danego nauczyciela.

Nicholas Rule i Nalini Ambady z Tufts University postanowili sprawdzić, czy pierwsze wrażenie, jakie odnosimy, patrząc na dyrektora jakiejś firmy, może nam coś powiedzieć o szansach rynkowych jego przedsiębiorstwa.

Podczas badań psychologowie wykorzystali swoich studentów. Pokazali im fotografie prezesów firm z listy Fortune 1000. Znajdowały się wśród nich zdjęcia osób pracujących w firmach z czołówki i z szarego końca zestawienia. W swoim eksperymencie akademicy opierali się na wcześniejszych badaniach, które wykazały, że część cech ważnych w biznesie, takich jak kompetencje, zdolności kierownicze, dojrzałość, wzbudzanie sympatii czy wiarygodność, można wyczytać z twarzy.

Wyodrębniono dwie kategorie cech: 1) siłę (na które składały się kompetencja, zdolności przywódcze i dojrzałość) oraz 2) serdeczność (wzbudzanie sympatii i wiarygodność).

Na podstawie zdjęć studenci mieli ocenić, na ile ,,silny" i ,,serdeczny" jest prezes danej firmy. Okazało się, że osoby, które otrzymały więcej punktów w kategorii ,,siła", stały na czele przedsiębiorstw plasujących się wyżej w Fortune 1000 niż osoby dobrze wypadające w kategorii ,,serdeczny".

Naukowcy przyznają, że nie można powiedzieć ze stuprocentową pewnością, czy pierwsze wrażenie, jakie sprawia szef, ma rzeczywiście wpływ na wyniki jego firmy. Jednak pewne jest, że w biznesie pierwsze wrażenie się liczy.
Napływ pracowników do Danii trwa

czwartek, 10 kwietnia 2008

Jak długo pracują Polacy?

Pracują więcej niż osiem godzin, nie grają w tym czasie na komputerze, nie robią przerw na kawę i nie wyskakują z biura po zakupy. W pełni angażują się w zawodowe obowiązki – przynajmniej tak oficjalnie przyznają pracownicy, informuje "Rzeczpospolita".

Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Rz” wyłania się obraz pracownika zapracowanego i sumiennego. Prawie połowa (46 proc.) twierdzi, że pracuje dłużej niż osiem godzin dziennie.

Ponad połowa (64 proc.) ocenia, że na czynności niezwiązane z obowiązkami zawodowymi przeznacza mniej niż godzinę spędzaną w pracy. 83 proc. podkreśla, że nie zdarza im się grać na komputerze. 64 proc. nie szpera w Internecie. 56 proc. nigdy nie wychodzi na chwilę z pracy. Tylko co trzeci robi sobie codziennie przerwę na kawę czy papierosa.

– Ciekawe. Być może ludzie, którzy pracują bez żadnej przerwy przez osiem godzin, istnieją, ale zdecydowanie stanowią margines wśród pracowników – komentuje Zbigniew Żurek, wiceprezes Business Center Club. – Co więcej, nie uważam, by przeznaczanie w pracy czasu na inne zajęcia niż praca było czymś nagannym. Ja sam szukam w Internecie informacji o polityce i gospodarce, co należy do moich obowiązków. Ale czytam też o sporcie. Dla przyjemności.

– Pracownicy lubią uchodzić za niezbędnych firmie i zapracowanych. Traktują to jak parasol ochronny – ocenia Gizela Rutkowska, psycholog pracy. – Zresztą coraz częściej ludzie naprawdę pracują efektywnie przez osiem godzin. Często nie wynika to z ambicji, lecz ze strachu przed bezrobociem. Dzisiaj każdy musi się wykazywać.
Dania zaprasza polskich pracowników do siebie

Teraz można wywalczyć podwyżkę

Jeszcze nigdy pracownicy nie mieli tak dobrej pozycji przetargowej w negocjacjach z pracodawcami, pisze "Gazeta Wyborcza". Dziś do walczących o podwyżki dołączają inni pracownicy budżetówki.

Firmy muszą płacić więcej, żeby zatrzymać pracownika, podkupić go konkurencji czy zniechęcić do wyjazdu za granicę. A stawki, jakich żądają pracownicy, idą w górę od kilku miesięcy, przyprawiając ekonomistów o zawrót głowy. Niestety, coraz większą część wynegocjowanych podwyżek zje przyspieszająca inflacja.

- To normalne, że gdy jest wzrost gospodarczy, wzrost dochodu narodowego, to rozpoczyna się walka o podział tych dóbr. Pracownicy wiedzą, że firmy miały świetne wyniki, i chcą uczestniczyć w podziale zysków. Z niespotykanym dotąd sukcesem - komentuje Jan Rutkowski, ekspert Banku Światowego zajmujący się problematyką rynków pracy państw naszego regionu. - Pod koniec lat 90., gdy mieliśmy poprzedni okres doskonałej koniunktury, pozycja pracowników nie była tak dobra, bo wiele firm jeszcze się restrukturyzowało, redukowało koszty. Więc albo wcale nie zatrudniały, albo wręcz zwalniały ludzi - wyjaśnia.

Kadrowcy nie mają co liczyć na to, że po wywalczeniu w ubiegłym roku przez pracowników przedsiębiorstw średnio kilkunastoprocentowych podwyżek tegoroczne żądania będą mniejsze.
- Emigracja wpływa na nasz rynek pracy znacznie silniej niż w Czechach czy na Węgrzech. Tylko państwa nadbałtyckie mają z tym większy problem - mówi Rutkowski. Dziś już w nielicznych branżach płace rosną znacznie wolniej niż przeciętnie. Zazwyczaj tam, gdzie płace i tak są wysokie, np. w informatyce, roczny wzrost pensji wyniósł 6,1 proc., ale zarabia się tam 6,2 tys. zł; w przemyśle tytoniowym pensje wzrosły średnio o 7,1 proc., do ponad 4,9 tys.; poczta i telekomunikacja podobnie - wzrost o 7,7 proc., ale średnia pensja to 3,9 tys. zł (dane z listopada 2007 r.).

W tym roku o większe pensje z determinacją zaczęli walczyć pracownicy budżetówki, dotąd często opłacani marnie, jak nauczyciele czy służba zdrowia
- W pierwszym kwartale można spodziewać się dalszych podwyżek. Roczny wzrost pensji w sektorze przedsiębiorstw (bez najmniejszych firm, budżetówki i sektora finansowego) wyniesie realnie (czyli po odliczeniu wzrostu cen) 6,2 proc. W całej gospodarce narodowej, czyli razem z budżetówką, będzie to 5,6 proc. W całym roku realne tempo wzrostu dochodów ludności przyspieszy do około 5,7 proc. z 5,2 proc. w 2007 r. - prognozuje Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.
Ciężka praca, ale za euro

niedziela, 6 kwietnia 2008

Jak rząd zachęca rencistów do pracy

Rząd chce zachęcać rencistów do większej aktywności zawodowej W razie kilkakrotnego odrzucenia propozycji pracy renta może być obniżona nawet o połowę. Zdaniem ekspertów obniżą się wydatki na renty, ale część osób może stracić źródło utrzymania.

Zazwyczaj niepełnosprawni nie chcą podejmować zatrudnienia, bo boją się, że utracą prawo do renty. Dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie systemu obniżenia tego świadczenia, nawet o połowę, jeśli osoba je pobierająca odrzuci kolejne propozycje pracy przedstawiane przez urząd pracy - mówi GP Jarosław Duda, wiceminister pracy i pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych.

Jego zdaniem wprowadzenie takich przepisów zmobilizuje rencistów do podjęcia zatrudnienia. To rozwiązanie ma spowodować zwiększenie liczby zatrudnionych niepełnosprawnych, a tym samym zmniejszyć koszty funkcjonowania systemu ubezpieczeń społecznych. Spadłby też odsetek tzw. fikcyjnych orzeczeń, bo renta przestanie być tak opłacalnym źródłem dochodu. Ponadto mniej rencistów pracowałoby w szarej strefie, bo wysokość renty byłaby powiązana z podjęciem legalnego zatrudnienia.

Eksperci zwracają jednak uwagę na zagrożenia, jakie przyniesie wprowadzenie takiej zmiany. Przede wszystkim konieczne byłyby systemowe zmiany w prawie ubezpieczeń społecznych. Renta jest bowiem świadczeniem ubezpieczeniowym, które przysługuje osobom opłacającym składki, legitymującym się stażem pracy i określonym okresem składkowym. Nie jest to świadczenie socjalne, którego wysokość państwo może swobodnie ograniczać.

- Zatarcie różnic między tymi świadczeniami miałoby negatywne konsekwencje dla osób, które płacą składki na ubezpieczenie społeczne - uważa Henryk Michałowicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z PKPP Lewiatan wskazuje, że choć składki rentowe, w przeciwieństwie do emerytalnych, nie są przekazywane na indywidualne konta opłacających, ale do jednego funduszu rentowego, to odebranie ustawą choć części orzeczonej renty kwestionowałyby krajowe sądy lub Trybunał Konstytucyjny.

Aby obniżenie renty za odmowę podjęcia pracy rzeczywiście mobilizowało niepełnosprawnych do podjęcia zatrudnienia, rozwiązanie to musi objąć wszystkich rencistów, którzy są zdolni do pracy, a nie tylko tych, którzy są zarejestrowani w urzędzie pracy jako poszukujący zatrudnienia. Tylko te osoby otrzymują propozycje pracy z powiatowych pośredniaków i tylko im można byłoby obniżać renty z tytułu odrzucenia kolejnych ofert. Ale obecnie zarejestrowanych w nich jest tylko 87 tys. niepełnosprawnych, a 1,77 mln niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym jest biernych zawodowo.
Z pozwoleniem lub bez w Danii

sobota, 5 kwietnia 2008

"Solidarność" chce podwyżki dla całej budżetówki

Protestują lekarze, pielęgniarki, górnicy. Podwyżek domagają się nauczyciele. Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ "Solidarność", uważa, że "walka poszczególnych środowisk o swoje jest sprzeczna z zasadami solidarności". Związek postanowił więc pójść na całość. Domaga się od rządu podwyżek dla wszystkich pracowników budżetówki.

Zdaniem związkowców, pracownicy budżetówki i służb publicznych są najbardziej poszkodowani podwyżkami cen żywności i energii. Bo dostali najniższe podwyżki płac. "Solidarność" postanowiła więc wystąpić w ich obronie.

Pod pismem do rządu podpisali się m.in. związkowcy z sektora spożywczego, przedstawiciele transportowców, oświaty i nauki, służb publicznych, kultury i środków przekazu, banków, handlu i ubezpieczeń.

Związkowcy domagają się od rządu, by jak najszybciej rozpoczął negocjacje w sprawie podwyższenia płac wszystkich pracowników zatrudnionych w sektorze budżetowym i publicznym.
Niebezpieczne warunki pracy polskich robotników w Danii

Choroba nie zawsze chroni przed zwolnieniem

Choroba nie zawsze chroni przez utratą zatrudnienia. W pewnych sytuacjach firma może zrezygnować z pracownika przebywającego na zwolnieniu.

Powszechne jest przekonanie, że choroba chroni przed utratą pracy. Każdy choćby ze słyszenia zna sytuacje, w których osoba podejrzewająca pracodawcę o zamiar wypowiedzenia nagle uznaje, że stan jej zdrowia zmusza ją do skorzystania ze zwolnienia lekarskiego. Taki wybieg nie daje jednak gwarancji utrzymania miejsca pracy w nieskończoność.

Zgodnie z art. 41 kodeksu pracy pracodawca nie może wypowiedzieć umowy podczas urlopu ani w czasie innej usprawiedliwionej nieobecności pracownika, jeżeli nie upłynął jeszcze okres uprawniający do rozwiązania umowy o pracę bez wypowiedzenia. Przepis ten wskazuje, że po pewnym czasie nawet usprawiedliwionej nieobecności pracownika (dotyczy to także absencji chorobowej), może z dnia na dzień rozwiązać z nim umowę. O tym, jak długo można bezpiecznie chorować, mówi art. 53 k.p. Zgodnie z przepisami pracodawca ma prawo rozwiązać umowę bez wypowiedzenia, jeżeli nieobecność pracownika spowodowana chorobą trwa dłużej niż trzy miesiące – gdy był zatrudniony u niego krócej niż sześć miesięcy. Zatrudnieni w jednej firmie dłużej niż sześć miesięcy, a także niezdolni do pracy z powodu wypadku przy pracy lub choroby zawodowej, są lepiej chronieni. Mogą stracić pracę, jeżeli ich nieobecność trwa dłużej niż łączny okres pobierania wynagrodzenia w czasie choroby i zasiłku chorobowego oraz świadczenia rehabilitacyjnego przez pierwsze trzy miesiące.

Zgodnie z art. 8 ustawy z 25 czerwca 1999 r. o świadczeniach pieniężnych z ubezpieczenia społecznego w razie choroby i macierzyństwa (DzU z 2005 r. nr 31, poz. 267 ze zm.) zasiłek chorobowy przysługuje przez okres niezdolności do pracy z powodu choroby lub niemożności wykonywania pracy, nie dłużej jednak niż przez 182 dni, a jeżeli niezdolność do pracy spowodowana została gruźlicą – nie dłużej niż przez 270 dni.

Przeciętny pracownik bez obawy o zwolnienie może być więc nieobecny w pracy nawet przez dziewięć miesięcy.
Zakres ochrony jest zatem uzależniony od stażu u danego pracodawcy. Przy jego ustalaniu należy zsumować wszystkie okresy zatrudnienia w tej firmie niezależnie od długości przerw w zatrudnieniu. Ponadto trzeba pamiętać, że zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z 27 lipca 1999 r. do okresu zatrudnienia u danego pracodawcy krótszego niż sześć miesięcy, od którego przepis art. 53 § 1 pkt 1 lit. a k.p. uzależnia możliwość rozwiązania umowy bez wypowiedzenia z powodu niezdolności do pracy spowodowanej chorobą trwającą dłużej niż trzy miesiące, nie dolicza się okresu tej niezdolności (sygn. I PKN 161 /99). Do okresu zatrudnienia zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego z 20 maja 1977 r. nie wlicza się także okresu poprzedniego zatrudnienia, gdy pracownik przeszedł do następnej firmy na podstawie porozumienia zakładów pracy (sygn. I PZP 18/77).

Trzeba też pamiętać, że pracodawca nie może rozwiązać umowy z chorującym pracownikiem bez wypowiedzenia, gdy stawi się on do pracy, ponieważ ustała przyczyna nieobecności.

Zakaz ten zdaniem Sądu Najwyższego wyrażonym w wyroku z 16 grudnia 1999 r. nie obowiązuje jednak w sytuacji, w której pracownik niezdolny do pracy zgłasza się do firmy jedynie po to, by został przerwany bieg okresu nieobecności uprawniającego pracodawcę do rozwiązania umowy.
Dania potrzebuje rąk do pracy

czwartek, 3 kwietnia 2008

Podwyżki dla nauczycieli

Weszła w życie nowelizacja Karty Nauczyciela, zwiększająca w tym roku, w stosunku do ubiegłego, kwotę bazową, służącą do obliczenia średniego wynagrodzenia nauczycieli. Ta zmiana spowoduje podwyżkę płac nauczycieli.

Jak informuje Kancelaria Prezydenta na swojej stronie internetowej, prezydent Lech Kaczyński podpisał nowelizację 21 grudnia. Zmienione przepisy obowiązują od 1 stycznia 2008 r.

Zgodnie z nowelizacją Karty Nauczyciela, kwota bazowa wyniesie w tym roku 2074,15 zł, czyli będzie wyższa o 10 proc. w stosunku do obowiązującej w ubiegłym. Podniesienie kwoty bazowej oznacza, że średnie wynagrodzenie nauczycieli stażystów wzrośnie o 155 zł, nauczycieli kontraktowych - o 193 zł, mianowanych - o 271 zł, a dyplomowanych o 348 zł.

Zwiększeniu kwoty bazowej towarzyszy zwiększenie subwencji oświatowej o 1,85 mld zł. Wraz ze środkami, które już wcześniej były przeznaczone na zwiększenie subwencji, daje to 2,7 mld zł na podwyżki.

Niezadowolenie z wysokości proponowanych podwyżek wyraża od początku grudnia (wtedy Sejm znowelizował Kartę Nauczyciela) Związek Nauczycielstwa Polskiego; zapowiada zorganizowanie 18 stycznia manifestacji w Warszawie.

ZNP domaga się 50-proc. wzrostu płac zasadniczych nauczycieli i popiera zwiększenie kwoty bazowej dla nauczyciela stażysty, czyli zaczynającego pracę w zawodzie, z 82 do 100 proc.; pociągnęłoby to za sobą podniesienie średniego wynagrodzenie nauczycieli na pozostałych stopniach awansu zawodowego. Według wiceminister edukacji, Krystyny Szumilas, spełnienie postulatu związkowców spowodowałyby skutki finansowe dla przyszłorocznego budżetu w wysokości 7 mld zł.
Po kasę na zbiory